Recenzje

Coolturka marzec 2017

24 kwietnia 2017

Kończymy kwiecień, a ja dopiero teraz kulturalnie podsumowuję marzec, ale jakoś tak wyszło. Chciałam zamknąć ten cykl, bo widzę, że nie spotyka się z wielkim zainteresowaniem, ale mi szkoda. Poza tym nie mam fotek stylizacji – a wiem, że je lubicie najbardziej. Także tydzień zaczynam niezbyt obszerną coolturką, a w czwartek pojawi się post z serii ślubnej.

Mało tego Panie. Ale to dlatego, że większość marca poświęciłam na oglądanie pewnego serialu, o którym napiszę niebawem. W związku z bardzo małą ilością pozycji na liście, opiszę wszystkie.

FILM

Każda z nas ma coś z księżniczki Disney’a. Nic więc dziwnego, że fabularna wersja Pięknej i Bestii ściągnęła do kin nie rodziny z dziećmi, a bandy kobitek w wieku 25-30 lat. Jak powszechnie wiadomo i ja się w tym przedziale wiekowym mieszczę. Wychowałam się na filmach Disney’a i może Piękna i Bestia nie była moim najukochańszym (Król Lew i Dalmatyńczyki zdecydowanie wiodły prym), ale z chęcią przystałam na propozycję wypadu do kina właśnie na ten tytuł. Pozytywnie mnie zaskoczył! Jest magiczny, klimatyczny, romantyczny. Oczywiście spłakałam się jak głupia na koniec. A najbardziej zaskoczyła mnie obsada – ta ukryta w zaklętych przedmiotach. Same wielkie nazwiska, moje ulubione!

Film wygwizdany w Cannes, potem na tym samym festiwalu oklaskiwany na stojąco. Personal Shopper jako fashionistkę zwabił mnie do kina tytułem, chociaż nie praca bohaterki jako stylistki jest tu ważna, więc nieco zwodniczy jest ten tytuł. Jest to obraz mistyczny, tajemniczy, niepokojący. Wydaje mi się, że kontrowersje wzbudza przeze wszystkim Kristen Stewart, która według mnie bezpodstawnie uważana jest za tragiczną aktorkę. Mnie w pewien sposób urzeka w każdej produkcji. Ale wracając do Personal Shopper – może nie zachwycił mnie ten film, nie odebrał mowy, ale spodobał mi się, wciągnął i przez kilka dni nie mógł wyjść z głowy.

TEATR

Bardzo kontrowersyjny ostatnio Teatr Powszechny w Warszawie, oprócz sławnej Klątwy ma oczywiście w swoim repertuarze również inne spektakle. Jednym z nich jest grany na małej scenie Kuroń. Pasja według św. Jacka. Wylądowaliśmy tam w sumie przypadkiem, nie interesujemy się politykami ani obecną, ani przeszłą – nic ponad to, co wiedzieć by wypadało, więc ta sztuka mnie nie zachwyciła. Jedno jednak jej muszę przyznać – dziękuję autorowi za brak stronniczości. Spektakl jest wielopłaszczyznowy, nowoczesny (to dla mnie akurat minus, bo jakoś nie czaję drogi, w którą idzie współczesny teatr). Nie zapamiętam, nie polecę.

Teraz czas na komedię. Teatr Kamienica w Warszawie i skrócona, promocyjna wersja spektaklu W obronie jaskiniowca. To one men show, niegdyś zwany monodramem właściciela teatru Emiliana Kamińskiego. Wyobraźcie sobie salę pełną bab i jednego chłopa na scenie, który w całkiem zabawny i trafny sposób opowiada o relacjach damsko-męskich. Wybuchy śmiechu na sali gwarantowane. Nawiązując do tytułu jednak muszę powiedzieć, że niektóre żarty były nieco prymitywne i oklepane, a cała treść tak bardzo leciała na stereotypach, że aż bolało, ale gawiedzi się podobało. Mi z resztą też, tego właśnie oczekiwałam, to dostałam. Nie czepiam się.

KSIĄŻKA

  Pamiętacie jak mniej więcej rok temu, w tej samej zakładce na blogu marudziłam na film o tym samym tytule? Na książkę nie będę tak marudzić. Marsjanin to pozycja dosyć lekka, chociaż przez stosunkowo przydługie i dokładne opisy technologii, momentami może wydawać się męcząca. Zdecydowanie mniej w niej absurdów niż w filmie (albo na papierze nie rażą one tak bardzo). Chwilami zabawna, chwilami zastanawiająca. Bardzo szybka w akcji, a przez to i czyta się ją ekspresowo.

I to by było na tyle. Zaległości książkowe nadrabiam w kwietniu. Zjadający czas serial skończyłam. A i filmów na koncie już ciut więcej. Nawet nie obiecuję poprawy, tylko się za nią biorę!