We wrześniu na ogłosiłam zawieszenie działalności związanej ze stylizacją sesji i personal shoppingiem. Wypaliłam się, na razie nie zamierzam wracać na dawne tory. Przy okazji tamtego ogłoszenia zapowiedziałam post podsumowujący moją przygodę. Oto i on.
Działałam (bo pracą się tego nie da nazwać) jako stylistka przez około 3 lata. W tym czasie zrobiłam profesjonalny (przynajmniej z nazwy) kurs, uczestniczyłam w dziesiątkach sesji zdjęciowych, naprowadziłam na dobrą drogę kilka zagubionych modowo dusz. Przeżyłam kilka załamań, poznałam masę fajnych ludzi i garstkę tych niefajnych. Zarobiłam trochę kasy, trochę jej straciłam.
Nie działałam na polu w 100% profesjonalnym. Nie robiłam sesji dla wielkich magazynów, nie poznałam wielu gwiazd. Za to nalatałam się po sklepach i nanosiłam ciężarów. Oto najważniejsze moje przemyślenia – już z dystansu.
Zawód niepotrzebny
Co to za praca? Takie tylko dobieranie ciuchów. Przecież to każdy potrafi. Ale masz się fajnie – kasa za nic. To tylko część tekstów, które słyszałam. Niestety wiedza o pracy stylisty jest u nas jeszcze niziutka. Wszyscy widzą tylko przyjemne jej aspekty. A ja nie zliczę liczby spięć, które następowały zarówno z klientami jak i ze współpracownikami. O ile robotę wizażysty czy fryzjera (tych ostatnich działających na sesjach rozbudowujących portfolio ze świecą można szukać) docenią wszyscy, o tyle stylista pozostaje niedoceniony przez ludzi spoza branży. Zdarza się również, że się przygotowujesz, przychodzisz na sesję i spada na Ciebie lawina krytyki. Nie wykorzystujesz ani jednego ciucha. Jeszcze gorzej gdy ktoś z ekipy przejmuje Twoją funkcję. Fotograf albo modelka zaczyna zmieniać Twoją całą koncepcję i powstaje coś pod czym absolutnie nie chcesz się podpisać. Nóż się w kieszeni otwiera.
Wolontariat
90% sesji to tak zwane TFP – time for photo, brzydziej mówiąc wolontariat, aby poszerzyć swoje portfolio. Przygotowujesz ubrania, jesteś na sesji – w zamian dostajesz fotki. Czasem takie, które to portfolio tylko popsują. Ewentualnie nie dostajesz ich wcale. Fajna opcja na początek, ale po 3 latach masz już dość. Jak już zarabiasz (głównie na sesjach prywatnych – ktoś po prostu chce mieć ładną pamiątkę i zdjęcia na fejsika zarabiasz na rękę 6-8 zł/h)
Tragarz potrzebny
Proces przygotowań do sesji wygląda następująco.
- Ustalasz termin, miejsce, temat przewodni, inspiracje. Zabierasz wymiary od modelki/modela (zdarza się, na szczęście rzadko, że nie mają one nic wspólnego z rzeczywistością).
- Przygotowujesz kolaże, moodboardy z propozycjami stylizacji. Oczywiście pi razy oko – nigdy nie znajdziesz takich samych ubrań w sklepach. Dogadujesz się z całą ekipą co im się podoba a co nie – to właśnie w tym momencie zdarza się najwięcej spięć, kłótni i wymiany zdań.
- Grzebiesz u siebie w szafie, która jest garderobą – ja u siebie miałam dziesiątki ubrań w rozmiarze xs – kupowałam za grosze fajne ubrania, bo a nuż się przydadzą na sesję.
- Jeśli u siebie w szafie nie znalazłaś nic pasującego na sesję lecisz do sklepów. Spędzasz tam kilka godzin, kupujesz, aby później zwrócić. Bufor kasiory na koncie trzeba mieć więc zawsze. Masz listę sklepów, które problemów ze zwrotami nie robią żadnych, ale niektórych trzeba unikać. Przy fajniejszych projektach piszesz do młodych projektantów, czy byliby tak dobrzy i wypożyczyli za friko swoje ciuchy. Często płacisz za nie kaucję + pokrywasz koszty wysyłki w obie strony.
- Prasujesz, podklejasz buty taśmą malarską, pakujesz walizę i ruszasz na sesję, jeśli nikt jej nie odwołał. Zdarzyło mi się raz, że dotarłam na miejsce spotkania, a modelki (pewnej celebrytki znanej z ubijania masła) brak. Kontakt się urwał. Jeśli nie możesz być na sesji, a ktoś nalega na ciuszki, czasem ryzykujesz i przekazujesz walizę. Tracisz kontrolę nad tym co dzieje się podczas robienia zdjęć. Na taką formę współpracy z czasem zaczęłam się zgadzać tylko w przypadku sprawdzonych, znajomych osób.
- Podczas sesji ubierasz modelkę, a następnie siadasz i siedzisz godzinę, potem przebierasz modelkę i znowu siedzisz godzinę. W międzyczasie czasem coś podepniesz spinaczami do papieru, czasem poprawisz ubranko między zdjęciami. Tak spędzasz cały swój czas wolny, bo oczywiście oprócz stylizacji masz również „normalną” pracę.
- Po sesji oceniasz straty, bo zwykle jakieś są, nawet jeśli usilnie próbujesz ich uniknąć. Starasz się uratować ubrania do zwrotu – pierzesz ręcznie oszczędzając metki, szorujesz podeszwy butów, bo jednak taśma malarska nie wytrzymała.
- Ruszasz do sklepu z wielką torbą ubranek na zwroty i modlisz się, żeby je przyjęli. To, czego się nie udało uratować lub nie przyjęli zwrotu zostaje u Ciebie w szafie. Czasem wartość tej rzeczy przewyższa kasę, którą zarobiłeś na sesji (jeśli zarobiłeś). Zwykle są w rozmiarze modelkowym, więc chodzić w nich nie będziesz. Zostawiasz na swoje lepsze czasy, które nigdy nie nastaną lub na inne sesje. Ewentualnie sprzedajesz ze sporą stratą.
- Czekasz na zdjęcia. Cieszysz się jak są w miarę przyzwoite i możesz je wkleić do portfolio.
Ty dla wszystkich, nikt dla Ciebie
Codziennie dostawałam kilka zapytań o sesje tfp. Jeśli pomysł był fajny, a ekipa profesjonalna – zgadzałam się. Z radością również chodziłam na sesje z ludźmi, których poznałam wcześniej i z którymi złapałam dobry kontakt. Kilka razy chciałam zrealizować swoje pomysły i projekty. Czasem jako modelka, czasem jako stylista. Kompletowanie zespołu bywało zajęciem długotrwałym, szczególnie jeśli chodzi o fotografów, a przecież tylu miałam znajomych z branży, który byli często winni mi przysługę.
Co zyskujesz?
Dzięki stylizacji sesji nieco bardziej otworzyłam się na ludzi, nauczyłam się asertywności w pewnym stopniu. Poznałam masę świetnych ludzi, z którymi nadal utrzymuję kontakt. Doczekałam się publikacji w kilku magazynach. Dzięki zostaniu własnym tragarzem wyrobiłam sobie mięśnie jak mały kulturysta i na pewno spaliłam tysiące kalorii. Przestałam chodzić po sklepach dla własnej przyjemności! Wyleczyłam się z zakupoholizmu. Od kiedy stało się to moją pracą, przestało sprawiać mi przyjemność. Moja szafa zyskała za to kilka fajnych ubrań, do których na pewno „dorosnę”. Była to na serio świetna przygoda!
Nie napisałam tego postu, aby się wyżalić, pomarudzić i zrobić z siebie umęczoną życiem sierotkę. Post miał mieć charakter edukacyjny. Na serio miło wspominam większość sesji i masę ludzi. Chciałam jednak uświadomić jak na serio, od kulis wygląda praca stylisty. Jak każda inna praca zabiera dużo czasu i sił. Trzeba to lubić! W tej chwili jednak wolę stać po drugiej stronie aparatu czy kamery. Może kiedyś wrócę do tego zajęcia.
Cały mój dorobek zdjęciowy dostępny jest pod poniższym linkiem: