Tak właśnie, znowu nie mam zdjęć stylówek. Ale w weekend obiecuję trochę nadrobić i chociaż 2 sztuki obcykać! Żeby jednak na blogu nie nastała cisza (chociaż dla niektórych może być ona błoga) przygotowałam dla Was kulturalne podsumowanie lutego.
Tradycyjnie zacznę od książek. Bo w tym miesiącu zaliczyłam aż 2!
Książki
Oczywiście nadal uczestniczę w wyzwaniu czytelniczym. Na luty przypadł temat „skandynawski kryminał”. W domu kilka pozycji pasujących do tematu leży na półkach, ale większość mam już za sobą. Kryminały skandynawskie cechują się u mnie tym, że szybko się je czyta, nadają się do komunikacji miejskiej lub poczekalni u lekarza, bo nie trzeba się na nich zbytnio skupiać, zwykle wciągają na kilka wieczorów, a później o nich zapominam kompletnie. Tak jest i tym razem. Ślepy los i niska cena naprowadziły mnie na powieść Dziewczyna ze śniegiem we włosach Ninni Schulman. Po pierwszych 3 stronach mamy już trupa, nierozgarniętą dziennikarkę i parę średnio dobrze wprowadzonych postaci, później akcja idzie równie szybko, aż w końcu zamykamy książkę i następnego dnia nie pamiętamy ważniejszych szczegółów. No dobra, z lekkimi wypiekami czytałam ostatnie 100 stron niepewna co się zaraz stanie. Za to kulminacyjna scena mocno mnie rozczarowała – nie zadowala mnie wartka, finałowa akcja na 5 stronach – chcę więcej! Przyzwoita książka, ale szału ni ma.
Na marzec przypadają fantastyczne stwory i już wiem co będę czytać, ale Wam nie powiem. Film skorelowany z tą książką jest dosyć popularnym dziecięcym obrazem z lat 80. Jakieś pomysły co to może być? Na razie zaczęłam jednak swoją przygodę z Murakamim i zapowiada się dobrze.
Drugą, a w zasadzie pierwszą książką, która wylądowała w moich łapach w zeszłym miesiącu jest Klub Dantego. Kryminał również, ale amerykański. Osadzony w XIX wieku. Znowu po 3 stronach mamy trupa i to dosyć obrzydliwego. Kolejne trupy również nie prezentują się najpiękniej – wszystkie zbrodnie inspirowane są opisami kar z Boskiej Komedii. A na tropie mordercy drepcze niedoceniany policjant Mulat oraz grupka tłumaczy tegoże dzieła. Rozkręca się woooolno, bardzo woooolno. W sumie pierwsze 300 stron możnaby śmiało skrócić do stron 50. Później jest lepiej. Chociaż w tym momencie nie mogę sobie przypomnieć kto okazał się mordercą. Aaaaa… już wiem. Ale jak widać chwilę mi to zajęło. Znowu nie trafiłam na dzieło warte zapamiętania.
Filmy
W lutym obejrzałam 12 filmów i 1 serial. Luty jednak mogę ogłosić miesiącem filmów niedokończonych, co nigdy mi się nie zdarzało. Ochłonęłam nieco po oscarowych nominacjach i wzięłam się za oglądanie filmów do Oscara nominowanych – okazały się przyzwoitsze niż te, które do tej pory widziałam.
Na pierwszy ogień idzie Dziewczyna z portretu. Genialnie zagrana, poruszająca historia oparta na faktach. Przykładny mąż, malarz odkrywa w sobie kobiecą naturę. Ten obraz doskonale do mnie dotarł. Zarówno Alicia jak i Eddie na Oscara zasłużyli! Ale jakby to wyglądało gdyby jakiś młokos dostawał Oscary rok po roku i to za jakieś kontrowersyjne role, a Leo nie dostał wcale! Stawiam, że to mogłoby się skończyć tym, że ludzie wyszliby na ulice i rozpoczęli III Wojnę Światową. Dziewczyna z portretu warta obejrzenia, chyba że Twoja tolerancja na inność jeszcze nie wykiełkowała – oszczędź sobie wtedy obrzydliwości i odpuść.
Brooklyn – a z tym filmem mam problem. Bo podobał mi się i spodoba się każdej babie co lubi melodramaty. Ale nie wiem czy jest wart takiego wyróżnienia jak nominacja do Oscara (to samo tyczy się nominacji Saoirse – btw. jak to się wymawia?). Chociaż oczywiście w porównaniu z Mad Maxem jest to dzieło wybitne. Irlandka zwiewa do Ameryki w poszukiwaniu lepszego życia. Banał, ale jakiś taki przyjemny, idealny na romantyczny wieczór we dwoje. Jednak partnera zalecam uprzednio nieco znieczulić.
Oprócz tych dwóch oscarowych filmów obejrzałam również dwie warte uwagi nieco starsze produkcje.
Sala samobójców – film polski, dosyć nowoczesny, ale bez przesady. Film, po którym przez trzy dni się snułam i nie byłam w stanie pomyśleć o niczym wesołym. Lekko nie jest, szczególnie jeśli w jakiś sposób my sami lub nasza historia może utożsamić się z którymś z bohaterów. Bardziej się rozpisywać nie będę, bo pewnie tylko ja byłam taka zacofana i nie widziałam tej produkcji wcześniej.
Pentameron – mogę powiedzieć tylko jedno „WOW!” i to wielkie WOW! Niesamowita, dopracowana w każdym calu filmowa baśń, a w zasadzie zlepek 3 baśni i to bez USA w kraju produkcji! Buzia otwierała mi się co chwila. Pouczające, niezwykłe widowisko, tylko dla widzów o mocnych nerwach, bo trochę krwi i innych obrzydliwości tam znajdziemy. Więcej takich produkcji poproszę!
Na koniec znowu produkcja polska. Mój Misza od 100 lat mi wmawiał, ze oglądam jakieś głupoty, Pitbulla bym lepiej obejrzała. W końcu obejrzałam. Tego starego Pitbulla z Dorocińskim zarówno serial (3 sezony) jak i film, który to jest skrótem pierwszego sezonu serialu. Z założenia nie przepadam za filmami akcji, gdzie policjanci gonią złoczyńców. Tutaj mamy przede wszystkim świetnie wykreowane postacie, żadnej z nich nie można absolutnie postawić za wzór. Od razu widać czym kino polskie różni się od amerykańskiego. Wciągnęłam się, szczerze mówię, chociaż chwilę mi zajęło dostosowanie się do panującego w filmie języka.
Inne odhaczone produkcje:
Wizyta – całkiem nieźle poprowadzony horror z dosyć fajnie zbudowanym napięciem
Selma – zeszłoroczny kandydat do Oscara o działalności Martina Luthera Kinga, głównie funkcja edukacyjna
Mroczne wizje – kolejny horror, przyzwoity jak na swój gatunek, zaskakujący, poprowadzony trochę od tyłu, ale nie zdradzam więcej
Obcy – 8. pasażer Nostromo – w końcu obejrzałam takiego klasyka, nie zamierzam kontynuować sagi, nie moje klimaty
Ugotowany – cały film czekasz aż coś się będzie działo, a tu dupa, tylko gotują i na siebie krzyczą
The Walk – warta obejrzenia pozycja, jedyny film, na którym miałam realny lęk wysokości (w rzeczywistości go nie mam!)
Król życia – polska produkcja, która by mogła nie powstać, przerost formy nad treścią, która sama w sobie mogłaby być fajna
Do tego zaczęłam i nie skończyłam: Ludzka stonoga (może nie powinnam się przyznawać), Indiana Jones (ten pierwszy), Zjawa i Spotlight. Tutaj się nieco usprawiedliwię, że tych 2 ostatnich nie miałam szans dokończyć ze względu na złośliwość rzeczy martwych. W marcu nadrobię obiecuję!
Inne
W lutym w końcu dotarłam również na powszechnie reklamowany spektakl/musical Mamma Mia w teatrze Roma. Staram się zaliczać każdą pozycję z repertuaru tego teatru. Oczywiście czas jakiś po premierze, gdy szał nieco stopnieje. Odczucia miewam mieszane. I tym razem tak było, ale to głównie ze względu na porównanie z genialnym filmem z Meryl Streep. Polska wersja spektaklu w tym porównaniu wypada słabiutko. Jest sztuczna i naciągana, nie powala scenografią ani kostiumami. Jednak jako osobny byt jak najbardziej może się podobać, szczególnie kobitom, ponieważ scenariusz jest najzwyczajniej w świecie przyzwoity.
Do Coolturki śmiało mogę również zaliczyć łyżwiarskie show Kings on Ice na Narodowym. Tak! Ja oglądam jakiś sport! Ale tylko jeden, w jednej konfiguracji. Od czasów nastolęcych pasjonowało mnie łyżwiarstwo figurowe solistów – panów. Ach, jakże to jest męski sport – i to wcale nie sarkazm. Ile siły, ile emocji. Nic więc dziwnego, ze już drugi rok z rzędu poleciałam marznąć na stadion. Bardzo marznąć. Ale tak jak i w zeszłym roku było warto! Tak się cudnie składa, że akurat show robią głównie panowie i to na dodatek Ci, którym tak mocno kibicowałam 10 lat temu. Teraz już niestety sportowi emeryci, ale nadal spektakularni! Przy okazji to również świetna okazja, żeby zobaczyć coś nowego. Hip-hop na lodzie? Proszę bardzo!
A co Wy ciekawego przeczytaliście/obejrzeliście w minionym miesiącu?