Znowu odbiegam od tematów modowych. Znowu biorę się za „ambitniejsze” i przede wszystkim długaśne treści. Nie twierdzę przy tym, że moda nie jest ambitna. Jak część z Was wie, rok temu zdecydowałam się, dosyć spontanicznie, na zakup mieszkania. Wiecie, kredyt, biurokracja i te sprawy. Idealna część życia do podejmowania spontanicznych decyzji. Wyprowadziłam się na swoje jednak dopiero w połowie grudnia. Spowodowane było to koniecznością wykończenia mieszkania. A trwało to tak długo ze względów finansowych i mojego zafiksowania na punkcie materiałów i jakości. Do chwili obecnej nie mam połowy mebli, za szafę robi mi wieszak, a wszystkie szafki w kuchni są w nowatorski sposób ciekawe – nadal nie mają drzwiczek. O samym mieszkaniu, pomieszczeniach, pomysłach jeszcze na pewno coś napiszę. Dzisiaj jednak chciałabym o czym innym…
Nowy rozdział w życiu, ślub, nowy rok, nowy miesiąc, nowy tydzień – wszystko to często wiąże się z myślą o zmianie życia. Pojawiają się postanowienia, oczekiwania. Nie inaczej było w moim przypadku. Przez ponad 24 lata mieszkałam z rodzicami, długo i niedługo. Nigdy nie wynajmowałam mieszkania, pokoju, bo nie było takiej potrzeby. Nigdy nie byłam zdana tylko na siebie, w pełni samodzielna. Jak to rasowa nastolatka (może trochę przesadziłam) idąc na swoje postanowiłam, że będę robić wszystko na opak, w opozycji do rodziców. Jak ze wszystkimi postanowieniami wynika – życie mocno je zweryfikowało. A o szczegółach poniżej.
1. Będę wszystko załatwiać sama. Tylko jak to zrobić jak nie mam doświadczenia. A ktoś je ma i może mi pomóc. I jak przyjąć kuriera gdy nie ma Cię w chałupie? I jak wnieść z panem kurierem komodę? I jak gadać z fachowcami od układania płytek, żeby Cię nie mieli za idiotkę i żeby nie dać się namówić na rzeczy zbędne a kosztowne. No więc tatuś stale na linii.
2. Z rodzicami spotkam się na obiadku, raz na 2 tygodnie. Finalnie jak jestem sama dobę to już mi trochę odbija. Narzeczony mieszka 300 km ode mnie. Widujemy się co weekend lub nawet co dwa. Wtedy rodzina niepotrzebna. Ale kiedy przychodzi weekend, a Ty sobie uświadamiasz, że spędzisz go sam na sam z żółwiem i kwiatkami, którym oczywiście nadałaś imiona Krystyna i Stefania robi się niebezpiecznie. Jak jeszcze do tego nie masz internetu. To wizyta u psychiatry murowana. W „starym” domu śpię średnio 2 razy w tygodniu. A bo rano z ojcem na basen i łatwiej będzie dojechać ze wsi autem niż kombinować, chociaż trzeba wcześniej wstać. A bo akurat babcia przyjechała. A bo gdzieś razem idziemy. A bo weekend zapowiada się samotny. No i nie oddałam jeszcze swego starego łóżka…
3. Otoczy mnie wszechobecna czystość. Stanę się perfekcyjną panią domu. Codziennie przelecę się z odkurzaczem, 2 razy w tygodniu umyję łazienkę. Mycie okien co miesiąc? Ależ oczywiście! Nie mam syfu, dbam o względny porządek – co nie zdarzało mi się za często za czasów niesamodzielnych. Na szmacie spędzałam popołudnia praktycznie codziennie do miesiąca po przeprowadzce. Potem mi przeszło. No bo ileż jedna osoba może nabrudzić. Bez przesady. Sprzątam jak jest brudno i jak Misza przyjeżdża, bo sprzątanie we dwójkę zajmuje 2 razy mniej czasu i mogę się wtedy wyzbyć tego czego robić przy sprzątaniu nie lubię. No i trudno, ze chłopak przejechał pół Polski, żeby mnie zobaczyć. Chce tu kiedyś zamieszkać, niech sprząta 😉
4. Zminimalizuję zbędne rzeczy do absolutnego minimum. Oglądałam kiedyś mądry dokument. Facet wyniósł z mieszkania absolutnie wszystko. Został goły w gołym mieszkaniu. Codziennie ze składowiska swoich dotychczasowych rzeczy mógł zabrać tylko jeden przedmiot. Finalnie okazało się, że większość jego rzeczy na tym składowisku została, a on stał się szczęśliwszy. No bo tak na chłopski rozum po cholerę nam 5 kompletów sztućców, stara i zepsuta suszarka do włosów, czy majtki z dziurą do chodzenia w gorsze dni. Postanowiłam zacząć się otaczać tylko rzeczami pięknymi, bo one dobrze wpływają na mój nastrój. Z mojej bezdennej szafy przetransportowałam może z 50 sztuk odzieży. W razie czego zawsze mogę po coś podskoczyć do rodziców, przecież nie wyprowadziłam się na drugi koniec Polski. Kupuję tylko to, co mi w danej chwili jest potrzebne. Dostałam szampon do włosów? Po cholerę mi 3 inne, bo akurat były w promocji. Moja półka na kosmetyki jest prawie pusta – czuję się jak facet. W szafkach, których nie ma za wiele mam jeszcze kupę miejsca. Jest mi lepiej. Nie mam dylematów w co się ubrać, jak się pomalować, których perfum dzisiaj użyć. Minimalizm ułatwia życie. Pozwala zyskiwać czas. Tutaj akurat mi się udało. Oczywiście przetransportowałam niektóre rzeczy niepotrzebnie i znowu nie mogę nic z nimi zrobić. Mam parę butów, które muszę zaprowadzić do szewca, ale ciągle mi nie po drodze. Mam biurko, które jest tymczasowe, brzydkie, stare, z byle czego i doprowadza mnie do szału. Mam stertę ubrań na sprzedaż, ale nie chce mi się ich focić i wystawiać. Ale ogólnie trzymam się zasad.
5. Stanę się super fit. Będę codziennie sobie gotować zdrowe obiadki. Przestanę jadać na mieście. Będę codziennie latać na zakupy po świeże produkty. Będę miała pustą lodówkę i nie będę wyrzucać jedzenia. Mieszkanie na wsi sprawiało, że do domu wracało się o 17-18. Jeśliby chciało się jeszcze ugotować obiad to wypadałby on na 19. A po obiedzie ze zmęczenia można by było paść. Niezbyt zdrowe. Dlatego przez 3-4 dni w tygodniu byłam zmuszona stołować się na mieście. Już pomijając względy ekonomiczne, jest to zabójcze dla naszej sylwetki. Odkąd zasiadłam po studiach w pracy biurowej, przyjęłam tryb życia rodziców przytyłam 20 kg. Kosmiczna wartość. Na szczęście udało już mi się zejść 8 od najgorszego okresu, ale to nadal jest spora nadwyżka, a dodam, że już wtedy chciałam trochę się wyszczuplić, bo rozmiaru 36 nie nosiłam. Postanowiłam więc, że na swoim zadbam o siebie i codziennie będę sobie robić świeże 5 posiłków. Bajeczki. No bo jakże po spędzeniu codziennie 30 minut na zakupach jeszcze sobie coś ugotować na świeżo. W jaki sposób w sklepie kupić ćwierć mango czy łyżeczkę posiekanej natki z pietruszki? Zostają w lodówce zapasy, albo gotujesz na 3-4 dni. I jesz to samo przez pół tygodnia, aż już nie możesz patrzeć na tę kaszę z warzywami. I przychodzi moment, w którym Ci się nie chce gotować tylko dla siebie i zamawiasz tę pizzę. I waga stoi. I przychodzi moment, w którym nie masz ochoty samodzielnie ćwiczyć przed tv, a wyjść do klubu na fitness? Przecież jesteś domatorką i nie lubisz towarzystwa obcych ludzi, którzy na dodatek są spoceni. Udało mi się jedynie z ostatnim punktem. Mama się boi, że głoduję. Ale przecież ile może przejeść jedna, malutka osóbka. Wyjadam resztki, nie marnuję za bardzo jedzenia. Chleb mrożę po 3 kromki. Piję kranówę. Segreguję śmieci. Taki ze mnie rebel przeciwko tradycjom i ekoświr. Poza tym auta nie posiadam, bo zostało mi zrabowane i teraz jestem takim brudasem wożona. Leniwe ze mnie stworzonko, więc dźwiganie zakupów to nie moja bajka. Kupuję mało. Oszczędzam, nie wypełniam lodówki, nie wyrzucam. Same plusy.
6. Przestanę marnować czas na pierdoły. Tutaj główną myślą było posiadanie telewizora bez telewizji (taki wiecie ekran do filmów, konsoli, komputera – ciekawe jak bym to wytłumaczyła kontrolerom od abonamentu radiowo-telewizyjnego). Myśl była realizowana przez miesiąc. Nie ma tv, nie ma pokus, żeby oglądać głupoty. Jednak jakoś tak kiedyś w moim mieszkaniu pojawił się dekoder. Ja go nie kupowałam, sam przylazł i się zamontował. No i od tego momentu straciłam kilkadziesiąt godzin swego życia… Internetu nie mam nadal. Co więc robiłam po przyjściu do domu? Kilka stron książki i Kasiula w łóżeczku o 18. zasypia o 19:30, wcześniej niż dzieci za ścianą. No ale spanie nie jest pierdołą, nie? Teraz idę o krok dalej. Coraz bardziej myślę o kasacji facebooka. Ileż czasu na to idzie. A cóż z tego mam? Zalew bezsensownych informacji. Czuję się podtapiana bzdetami. Sieć miała dawać możliwości – tak na serio ogranicza. Internet chciałabym ograniczyć do absolutnego minimum. No bo przecież nie zamierzam całkiem się stać wykluczoną cyfrowo. Godziny filmów w kinie czy urzędowania pań w urzędzie sobie sprawdzę. Niech stracę! To jednak krok mocno radykalny. W sumie mało pamiętam z życia sprzed ery internetu. Muszę jeszcze trochę się poirytować tymi bzdurami.
7. Wszystko będzie cacy, bez niedoróbek. Mam więc parę niezaszpachlowanych dziur w ścianach, bo moi kochani wiercacze wwiercili się w kable. Mam meble do renowacji, które czekają chyba na zbawienie, ewentualnie najazd korników. Mam ruchomą barierkę od schodów. Mam również lampy w postaci kabli wystających ze ściany z zawieszoną na nich brudną od farby żarówką. Jest klimat. Nie ma chęci, aby cokolwiek zrobić. Już rozumiem, czemu wszyscy mi tłumaczyli, żebym najpierw zrobiła sobie wszystko na pikuś beluś, a potem się wprowadzała. Ale to bym chyba kredyt zdążyła spłacić zanim bym doprowadziła mieszkanie do stanu finalnego i powiesiła w końcu na ścianie wymarzony obraz Beksińskiego, który to jest ostatni na liście zakupów mieszkaniowych. Teraz nie ma motywacji do szybkiego działania, bo co to zmieni?
Kolejny krok w moim życiu, który ma wszystko zmienić, to może nie tyle ślub, co moment, w którym mój już mąż (głupio to brzmi) wróci na stałe z emigracji wewnętrznej i wywróci moją małą twierdzę do góry nogami swoimi brudnymi skarpetkami zostawionymi pod łóżkiem. W cuda jednak już nie wierzę. Ludzie się nie zmieniają, przynajmniej nie na lepsze. Będzie tak jak jest. Będzie cudnie!