Ostrzeżenie: Podsumowanie kulturalne stycznia 2017 będzie długie. Opiszę spektakl, dwa seriale, dwie książki i klasycznie trzy filmy. Będą wielkie buble, na które szkoda marnować czasu, ale będą i hity. Coolturka styczniowa już gotowa – zapraszam!
Filmy
Początek tradycyjny. W styczniu obejrzałam 5 pozycji. Mało – to prawda – ale za to wszystkie bieżące, nowe i na czasie. Dwa gorsze średniaki:
Boss – wtyka w narkotykowej mafii, mamo – jak ja nie lubię takich filmów, obejrzałam, zapomniałam
Nieprawi – mój pierwszy rumuński film, taka trochę telenowela ze spojlerem z plakacie, nic nadzwyczajnego
Jeden film tragiczny. Z resztą na ten temat wypowiadałam się już na facebooku, od razu po seansie. Tak zostałam wstrząśnięta jego dennością. Przykro mi to mówić o ostatnim obrazie wybitnego reżysera, chociaż ja osobiście jakoś nigdy się nie zachwycałam jego produkcjami. Mowa tu oczywiście o Powidokach Wajdy. Bardzo staroświecki sposób realizacji, brak scenariusza – jest zlepek losowych scen. Aktorstwo rodem z przedstawień w podstawówce. A jak pomyślę, że ten film został zgłoszony jako nasz kandydat do Oscara to chce mi się krzyczeć. Nie, nie i jeszcze raz nie.
Mocno promowany ostatnio film Sztuka Kochania wzbudził we mnie mieszane uczucia. Jest uroczy, inspirujący modowo, bezpośredni, bezpruderyjny, ze świetną muzyką. W sumie nie ma się do czego przyczepić, chociaż w żadnym filmie nie widziałam tak kolorowego i radosnego prl-u. Aktorsko zacny, scenariusz ciekawy, ale tak jakoś mi czegoś brakuje, lecz nie jestem w stanie powiedzieć czego. Zdecydowanie warto obejrzeć i wyrobić własne zdanie.
Dalej mamy La La Land – zdobywcę miliona nagród i drugiego miliona nominacji we wszystkich możliwych kategoriach. Jako miłośniczka musicali nie mogłam sobie odpuścić. Film twórców doskonałego Whiplasha. I znowu mam mieszane uczucia. Do musicalowych legend się nie umywa. Jak dla mnie scenariusz jest nudny, piosenki nie zapadają w pamięć, aktorsko brakuje w nim emocji. Zbyt sztywny, zbyt poprawny, zbyt idealny. Bez polotu. I jeszcze Gosling, który w każdym filmie gra tak samo, nieważne czy jest romantycznym kochankiem czy wielkim złodupcem. A to chyba powinna być różnica. No i Emma Stone z wadą wymowy…
Seriale
Najpierw ten ciut słabszy. Sherlock – polecany, dobry serial o doskonale znanym przez wszystkich detektywie, ale osadzony we współczesnym Londynie. 4 sezony, po 3 długaśne odcinki w każdym umilały mi całymi dniami chorobę. Inteligentny, zaskakujący, niebanalny, emocjonujący, trzymający w napięciu, choć oczywiście mocno odrealniony i bajkowy obraz. A najśmieszniejsze w nim jest to, że pała się sympatią nawet do negatywnych bohaterów.
Martin Freeman zdecydowanie zdominował mój styczeń. Pojawia się również w pierwszym sezonie serialu Fargo. Oglądaliście doskonały film braci Coen o tym samym tytule? Łączy je nie tyle fabuła – chociaż obie pozycje oparte są na pracy policji, a bohaterowie mają dziwnie powiązane ze sobą nazwiska – ale przede wszystkim klimat. Minnesota, śnieg, zbrodnia, zagadka. Oba sezony serialu zdecydowanie trzymają wysoki poziom filmu. Nie mogłam się oderwać!
Książki
Drobniutki, cieniutki, słabiutki kryminał. Agatha Raisin i zmordowaniu piechurzy to czwarta część cyklu, którego nie mam ochoty dalej czytać. Najgorsze co można zrobić książce podczas jej pisania to wykreować kompletnie nijakiego i niedającego się polubić głównego bohatera. A Agatha właśnie takim jest. Mimo dosyć zaawansowanego wieku jest głupia i infantylna. Poza tym, co to za główny bohater skoro rzadko pojawia się w historii. Ale w tym przypadku to może i lepiej. Nie polecam.
Igraszki z losem to prosta, niewymagająca wiele wysiłku obyczajówka bez poważnej treści. Bohaterowie są swojscy, setki takich jak oni mijamy każdego dnia na ulicy. Mają swoje problemy, ich losy dziwnie się splatają, jeszcze dziwniejszy jest finał tych losów. Cóż napisać więcej. Ot, taka sobie książeczka do poczytania w komunikacji miejskiej. Po niej znowu sięgnęłam po obyczajówkę, a po tej po kolejną – chyba coraz bardziej babieję i głupieję. Może jeszcze zacznę oglądać M jak miłość.
Teatr
Doskonały spektakl z biletem dwukrotnie tańszym niż ten na filmowy seans? To możliwe i dziękuję losowi, że się o tym przekonałam na własnej skórze. (Maska)rada Gminy to pozycja wystawiana przez niszowy Teatr Młyn. Satyra na współczesne podziały na prawo i lewo. Przerysowana, bezkompromisowa, odważna, oszczędna w otoczce, mocna w przekazie. Świetna aktorsko i muzycznie, a do tego bardzo kameralna. Duże tak! A bilety kosztowały jedynie 15 zł. Nie mogę chcieć więcej.