Doszłam do tego momentu w swoim życiu, w którym wolny weekend nazywam urlopem i celebruję go jak święto. Do tego zauważyłam że te 2 dni ciągnęły się w nieskończoność, czyli jednak zapierdzielanie po 28 dni w miesiącu ma jakieś plusy.
Weekend tym razem spędziliśmy w Kazimierzu (Wielkim – jak go ślicznie nazwał mój man – no dobra, w końcu nadszedł czas abym go Wam pokazała). Szczerze, brakowało mi słodkiego lenistwa, zakładania na siebie byle czego i latania po mieście bez grama makijażu, a do tego wielokilometrowych spacerów, w miejsca w których ludzi nie uświadczysz…
cmentarz żydowski |
cmentarz żołnierzy radzieckich |
wielka i groźna rzeka |
o, a to mój Misza |
dziura w ziemi z korzeniami zwana wąwozem |
zamek, oczywiście w remoncie |
marionetka na rynku |