Mam w szafie takie rzeczy, których historia zakupu jest ciekawa sama w sobie. Tak właśnie jest z poniższą sukienką. Podczas mojego ostatniego wypadu do ulubionych lumpeksów mama namówiła mnie na zakup kiecki. „Będzie idealna dla Twojej figury!” – tak od niej usłyszałam. No fajnie, że nawet własna rodzicielka uważa, że namioty będą dla mnie najlepsze. Długa, wielka, bordowa i co najgorsze dla lumpeksoholików: ciężka. Jednak ciuch za ponad 20 zł kupiony w lumpie to już lekka przesada, dlatego długo się wahałam. Mama za to dziarsko powędrowała do kasy i pani kasjerka wzięła ją za kapę na łóżko lub inne prześcieradło i policzyła jak za przedmioty do gospodarstwa domowego czyli ponad 2 razy mniej. I tak oto w moim domu wylądowała ona.
Sukienka a’la Buka z Muminków lub strój do gospelowego śpiewania w chórze. Bliżej mi do Buki zdecydowanie. Przeogromny wór bez żadnego kształtu. Czuję się w niej absolutnie fenomenalnie. Nie muszę martwić się o fałdki i wałeczki, o wylatujący z dekoltu biust czy falbany z tłuszczyku na ramionach. No hit! Poprosimy o więcej takich kiec w second-handach. I prosimy aby nie brudziły się tak szybko od wegańskiego fast-foodu, ale plam nie widać w czeluściach materiału – także kolejny plus!
I od razu mi się zachciało ładniejszych zdjęć. Oprócz tego opuszczonego parkingu przejeżdżam 2 razy w tygodniu i jakoś nigdy nie wpadłam na pomysł, że to taki świetny plener na foty! Muszę go wykorzystywać częściej.
Sukience niewiele trzeba dodatków. Tym razem postawiłam na botki na obcasie z azteckim wzorem – chociaż zwykle wybieram do niej płaskie motocyklówki. Wielki wisior, którego zwykle nie miałam do czego nosić również został odkurzony. Do tego nowa torebka z frędzlami ze sklepu Rosewholesale. I już. Jak na mnie bardzo minimalistycznie.
sukienka sh 10 zł
naszyjnik top shop 15 zł
buty kiri 35 zł