—–Post powstał we współpracy ze sklepem Footway—–
Plecionki, wyplatanki, wiklina, rattan, słoma – z czym Wam się kojarzą? Kosze, meble, wieś, natura, na pewno nie moda. A jednak od ostatniego letniego sezonu zawładnęły światem wakacyjnych dodatków. Słomkowe kapelusze, plecione torebki-koszyki i espadryle goszczą na wybiegach, ulicach, blogach, w magazynach mody. Czyżby to znowu był wpływ zapowiadanego i uwielbianego przeze mnie stylu życia odwołującego się do natury, powrotu do korzeni i babcinego rzemiosła? Mam nadzieję, że tak!
Być może w dzisiejszym wpisie powinno chodzić o sukienkę. Ale niewątpliwie stanowi ona jedynie proste tło dla wyplatanych dodatków, z którym postanowiłam pójść na całość. Co ciekawe, większość elementów tego zestawu zagościła w mojej szafie już kilkanaście miesięcy temu, ale żaden z nich nie doczekał się premiery, ani na blogu, ani w życiu. Przygotowując ten letni set, moim głównym zadaniem było odrywanie metek. Sama się sobie dziwię, że tak długo zwlekałam!
Słomkowy kapelusz w stylu plażowiczek z Saint Tropez kupiłam w lumpeksie. Nigdy nie brałam go na wakacje, bo zajmuje za dużo miejsca, a ja przecież latam głównie z bagażem podręcznym. Nad polskim morzem w sezonie letnim też ostatnio nie bywałam. Musiał więc swoje odczekać. Tak samo jak torebka. To moja druga plecionka. Pierwszą możecie pooglądać w baaardzo starych wpisach, mam ją odkąd pamiętam. Ta jest jednak lżejsza, mniej sztywna, bardziej pojemna.
Na koniec najważniejsze – buty! Kiedyś miałam totalnego świra na punkcie tej części garderoby. Pierwsze co wysypywało się z mojej szafy to były buty. Zwykle niebotycznie wysokie, sztuczne i chińskie, odjechane, pasujące do jednego max. dwóch zestawów, używane jedynie „do zdjęć” – blogowych i sesji, które stylizowałam, bo kompletnie nie dało się z nich chodzić. Dlatego też obok szafy stał kask motocyklowy, żeby uchronić mnie przed lecącą prosto w oko brokatową szpilką lub kilogramowymi kopytkami mogącymi wywołać wstrząśnienie mózgu. Poszłam jednak po rozum do głowy, a może właśnie dostałam koturnem w łeb i coś mi się przestawiło, ale moja kolekcja butów teraz raczej się kurczy niż rośnie, chociaż nadal jest zacna. Dominują w niej jednak pary wygodne, dobrej jakości, naturalne, uniwersalne, pasujące do mojego stylu, takie, które z radością i łatwością noszę na co dzień. Nawet teraz kiedy przesunął mi się środek ciężkości, a nogi potrafią lekko opuchnąć. Ostatnio pokazywałam Wam na Instastories (przypominam @marionetkamody) 3 nowe pary sandałków z multibrandowego, skandynawskiego sklepu z obuwiem Footway (znacie?), które zagościły w mojej szafie. Dzisiaj pokazuję pierwsze z nich. Espadryle vel. patafiany jak nazywa je mój mąż, marki Esprit. Wykonane z plecionej słomy. Idealne na lato i bardzo stabilne! A do tego przyszły do mnie ekspresowo! Przyznam jednak, że szukając na stronie Footway butów dla siebie (a są ich tam tysiące!) dostałam oczopląsu, a moja sławetna szybka decyzyjność przeszła ciężką próbę. Było jednak warto.
sukienka h&m 40 zł
torebka new yorker 25 zł
kapelusz sh 20 zł
naszyjnik c&a 10 zł