ciąża

Ciąża i poród – jak przetrwać i nie zwariować – moja historia

14 września 2018

Zabierałam się do napisania tego posta 3 tygodnie. Odkąd Ignacy jest na świecie moje życie wywróciło się do góry nogami. Mimo, że jest spokojnym i na razie (nie zapeszając) dość przewidywalnym i prostym w obsłudze egzemplarzem, a ja większość czasu spędzam leżąc i regenerując się połogowo, to nadal nie mogę ustawić sobie życia tak, aby na wszystko mieć czas. Teraz jednak wysłałam dziecko z dziadkiem na spacer i mam chwilę, aby chociaż zacząć pisać posta, którego obiecałam Wam 2 miesiące temu. Wpis będzie podsumowaniem czasu ciąży i porodu. O trudnym połogu napiszę może następnym razem (a pisać warto, bo o tym nikt nie mówi/pisze!). Odpowiem na kilka najczęściej zadawanych mi w tym okresie pytań, Podzielę się przemyśleniami na temat traktowania i komentowania kobiet w ciąży. Pokażę Wam też w końcu sporą stertę zdjęć z sesji ciążowej. Będzie dłuuugo.

Dla osób, które nie zaglądają na inne moje kanały: Ignaś urodził się 20.08 o 20:30 3310g 53 cm zdrowiusieńki jak ryba.

Początki

O ciąży dowiedziałam się na parę dni przed Bożym Narodzeniem – jakoś w szóstym tygodniu jej trwania. Nie była ona specjalnie planowana, raczej podeszliśmy z Miszą do tematu na zasadzie „jak wyjdzie to będzie”. Początkowy czas to niedowierzanie. Latałam po lekarzach, robiłam badania i usg, odstawiłam szkodliwe produkty (zastanawiałam się czy te, które spożyłam do tej pory nie zaszkodzą maluchowi), czytałam co wolno a czego nie wolno, stosowałam się dzielnie (chyba aż za bardzo, ale potem te mniej rozsądne odpuściłam) do wszelkich zaleceń, łykałam pierwsze witaminy, zaczęłam czuć się słabo, sennie, odrzucała mnie większość zapachów, o gotowaniu mogłam pomarzyć, z jedzeniem też nie było najlepiej. Jednak nadal nie docierało do mnie, że będę mamą. Tak na serio to szczęście i spokój poczułam dopiero po dwóch tygodniach, głowa dopiero po tym czasie oswoiła się z nową sytuacją. Wtedy też zaczęły się mdłości – wcale nie stereotypowe poranne, a wieczorne i niezbyt uciążliwe. Jednak jedzenie, które zwykle kocham, nadal nie wchodziło gładko. Schudłam kilogram. Nie żeby to była jakaś kosmiczna wartość, ale człek się zawsze martwi. Inne dolegliwości ciążowe mnie ominęły. Te, które się pojawiły były absolutnie do przeżycia, nie wspominam ich jako traumy, nie spędzałam całych dni na randkach z muszą klozetową, jak to czasem bywa w opowieściach. Nie poznawałam za to swojego organizmu, moje samopoczucie zaczęło się zmieniać, styl życia pozostał ten sam.

Drugi trymestr

Wraz z nadejściem drugiego trymestru poczułam magiczny przypływ mocy. Dolegliwości ustąpiły, ciało się jeszcze nie zmieniło. Bajunia. Postanowiłam od 18-tego tygodnia, czyli z początkiem marca, pójść na zwolnienie, aby na spokojnie przygotować się do nowej roli, nie stresować, nie spędzać długich godzin przed kompem i nie męczyć dojazdami. W domu oddałam się słodkiej nudzie, rozrywkom, serialom i drobnym pracom porządkowym. Zaliczyliśmy też kilka relaksujących wypadów. Bardzo miło wspominam te chwile. Rytm nadawały mi jedynie comiesięczne badania i kontrolne wizyty u lekarza. Dzieciaczek rósł zdrowo, a cała ciąża przebiegała wprost książkowo, a nawet lepiej, bo w książkach opisują masę dolegliwości, które mnie nie dotykały. Czas leciał jak szalony, brzuchol zaczął się leciutko zaokrąglać, pojawiły się pierwsze dodatkowe kilogramy. 21 marca poznaliśmy płeć dziecka, a co za tym idzie zdecydowaliśmy się na imię i zaczęliśmy powolutku kompletować wyprawkę. O pomyłce nie było mowy, tak pięknie Ignacy pokazał lekarzowi swoje walory. Nie mamy za to ani jednego ładnego zdjęcia USG pokazującego buziolka – wstydzioch zawsze przed twarzą trzymał łapki albo nóżki. Ale wiecie co jest najciekawsze? Teraz też tak robi, szczególnie jak śpi. Cały czas ręce blisko buzi – może chce zostać bokserem i już trenuje gardę? Kto to wie. Po 20-stym tygodniu podzieliłam się z Wami informacją o ciąży i zaczęłam pokazywać ciążowe zestawy. Jeśli kobiety mówią, że ciąża to najpiękniejszy czas w życiu, mają chyba na myśli drugi trymestr.

Trymestr trzeci

Tutaj początek też był zacny. Byłam bardzo aktywna, spacery po kilka-kilkanaście kilometrów, joga, wesela, imprezy. Misza miał wtedy 3 tygodnie wolnego i spędzaliśmy ten czas przygotowując dom na pojawienie się Ignasia. Pod koniec czerwca zaciągnęliśmy Olgę na sesję ciążową, której efekty możecie podziwiać w tym wpisie. Przełomowy okazał się jednak 37-my tydzień. Prawdopodobnie przez upały, które do tej pory znosiłam dobrze (klimatyzacja w domu i wachlarz poza domem to zbawienie) i małą ilość wypitych płynów, na kontrolnym, dodatkowym USG wyszła tachykardia dziecka, czyli zbyt wysokie tętno. Przez to trafiłam na 2 noce do szpitala  (idealnie na swoje urodziny) i już do końca ciąży latałam 2-3 razy w tygodniu na badanie KTG. Akcja okazała się jednorazowa, wszystko wróciło do normy, ale najadłam się trochę stresu. Od tego momentu czas niemiłosiernie się dłużył, ja miałam się oszczędzać, żeby tętno nie skakało i tak się turlałam. Brzuch, mimo że średnio okazały, zaczął przeszkadzać. Kucanie i schylanie się to było wyzwanie. Nawet siedzenie sprawiało trudności, bo dzieć uciskał przeponę i utrudniał oddychanie w tej pozycji. Nogi i ręce zaczęły lekko puchnąć. Ciało przygotowywało się do porodu. Do tego samopoczucie mi padło totalnie. Te okołoszpitalne tygodnie wspominam na serio słabo.

Końcóweczka i poród

W końcu przyszedł pierwszy przewidywany termin porodu, drugi i trzeci, a tu cisza w eterze. Żadnych symptomów porodu, tylko sporadyczne skurcze przepowiadające. Stosowałam się do kilku rad z cyklu „jak przyspieszyć poród”, ale to też nie poskutkowało. A marzyłam już aby ciążowa przygoda się skończyła, miałam dość tego stanu. Chyba tak to jest w głowach skonstruowane, żeby się nie bać porodu, tylko o nim marzyć. W końcu tydzień po terminie, na początku 42 tygodnia ciąży wylądowałam w szpitalu i zaczęła się indukcja porodu. Dopiero na szpitalnym łóżku zaczęłam się stresować. Najpierw cewnik/balonik i skurcze przez pół nocy, dopiero nad ranem udało mi się przysnąć, a to miał być dopiero początek. Rano podłączyli mnie pod kroplówkę z oksytocyną, potem przebili pęcherz płodowy, żeby odeszły wody i dopiero się zaczęła jazda. Nie będę pisać szczegółowo, bo to tylko wprowadza stres u przyszłych mam. Zupełnie niepotrzebnie, wszystko jest do przeżycia. I to prawda, że po kilku dniach pamięta się, że to była najgorsza fizyczna udręka w życiu i tyle. Myślałam, że mam wysoki próg bólu, ale i tak w pewnej chwili prosiłam o cesarkę – a zapierałam się przed nią wcześniej rękami i nogami i byłam jej największym przeciwnikiem. Cieszę się, że miałam przy sobie Miszę, mamę i fajny personel medyczny – mega to ważne! I powiem jeszcze jedno – znieczulenie zewnątrzoponowe to najlepsze co mnie w życiu spotkało, serio. Nie wyobrażam sobie jak kobiety mogą rodzić wiele godzin bez znieczulenia. Szacun. U mnie dodatkowo ta chwilowa ulga ekspresowo popchnęła proces do przodu. Od założenia cewnika do urodzenia Ignacego minęły równo 24 godziny, chociaż oficjalnie pierwsza faza (czyli od rozpoczęcia sensownych skurczy) trwała 6 godzin, a druga faza (skurcze parte, które nie są takie złe, chociaż też już prosiłam ostatkiem sił o kleszcze) 30 minut. Wszystko tak mnie wyczerpało, że po ponad 2 godzinach, kiedy już wylądowałam na oddziale i chciałam skorzystać z toalety padłam jak długa i nabiłam sobie guza i parę siniaków. Po raz pierwszy w życiu zemdlałam. Kobiety mówią, że dzień urodzin dziecka to najpiękniejszy dzień w ich życiu – polemizowałabym…

Ciekawostka 1: przez prawie cały poród byłam podłączona pod KTG. Co dziwne przez zepsuty czujnik, albo przez fakt, że skurcze miałam prosto z krzyża, maszyna ich zupełnie nie zapisywała. Gdyby ktoś spojrzał na zapis z całego porodu w życiu by nie powiedział, że chwilę potem na świecie pojawił się nowy człowiek.

Ciekawostka 2: tego samego dnia przyjęli kobietę w takiej samej sytuacji co ja – do wywoływania. Szłyśmy łeb w łeb, porody rozwijały się prawie równocześnie. Ostatecznie u niej 2 faza zaczęła się ciut wcześniej, ale jej synek urodził się 20 minut później. Miał podobną wagę, wzrost, podobnie spadła mu masa i pojawiło się kilka innych zbieżności – ogólnie śmiałyśmy się, że to bliźniacy.

Najczęściej zadawane pytania

Ile przytyłaś? – Na początku nie lubiłam tego pytania, potem chyba się przyzwyczaiłam. Około 10 kg przyszło w trakcie ciąży. Po wyjściu ze szpitala spadło od razu 7. Teraz, niecałe 4 tygodnie po porodzie nie został ani jeden dodatkowy kilogram, a mam wrażenie, że tylko leżę i wpierdzielam słodkie. Jak pewnie wiecie, startowałam z niekoniecznie niskiej wagi i po cichu liczę, że jeszcze troszkę spadnie jak się zacznę mocniej ruszać. Po ubraniach jednak widzę, że obwody jeszcze ciutkę pozostawiają do życzenia, bo spodnie przedciążowe są lekko przyciasne.

A co z tymi dolegliwościami ciążowymi i pozostałościami po niej? Nudności, rozstępy, obwisła skóra? – Jak pisałam wcześniej nudności były, ale nie tragiczne. Gorszy był wstręt do jedzenia w pierwszym trymestrze, gorsza kondycja, ogólna senność i osłabienie (szczególnie jak jeszcze chodziłam do pracy). Z pozytywnych skutków ubocznych mogę wymienić lepszą cerę, brak alergii, ekspresowo rosnące i mocniejsze paznokcie i włosy (szkoda, że nie tylko te na głowie). Sławna i wielka opuchlizna mnie ominęła, zdarzały się obrzęki, a pod koniec ciąży o noszeniu obrączki mogłam pomarzyć, ale co to opuchnięte nogi dowiedziałam się dopiero po porodzie. Nie ominęły mnie za to rozstępy. Nie pojawiły się one na brzuchu, bo ten dzielnie od drugiego trymestru smarowałam z uwagi na skłonności, a na boczkach – wcześniej na to bym nie wpadła. A tu bach w 34 tygodniu spore szramy i to z dnia na dzień. Teraz z nimi walczę. Obwisły brzuch miałam może tydzień po porodzie. Teraz oprócz znikającej już bladej kreski brzuch wygląda całkiem normalnie. Wniosek z tego taki, że dobrze być grubą już przed ciążą 😀

Jak się czujesz? – A jak mam się czuć? Jak baba w ciąży. Nic mi nie jest oprócz tego całkiem naturalnego stanu rzeczy.

Czy masz już umówioną cesarkę? – Zaskakująco duże zdziwienie wywoływała moja deklaracja, że chcę rodzić naturalnie, a potem karmić wyłącznie piersią, bo to najlepsze i dla mnie i dla dziecka (oczywiście życie zweryfikowało w moim przypadku tę „najlepszość”). Kompletnie nie rozumiem tego szału na cesarki. W szpitalu, w którym rodziłam porody siłami natury to statystyczna rzadkość i nie wierzę w zasadność wszystkich wskazań do cięcia. No ale nie mój cyrk, nie moje małpy. Niech każdy działa w zgodzie ze swoim sumieniem.

Urodziłaś już? – Nie wydaje mi się, ale może coś przeoczyłam. Nie zadawajcie tego pytania kobiecie na końcówce ciąży – błagam.

A jak to jest z tym traktowaniem kobiet w ciąży?

Tutaj rozdzielę traktowanie przez obcych i znajomych.

Obcy: Przez większość ciąży czułam się bardzo ok, jak gdzieś się ruszałam to raczej poza godzinami szczytu i na mało uczęszczanych trasach, a więc w komunikacji miejskiej miejsce zawsze było lub zwyczajnie go nie potrzebowałam. Dopiero w trzecim trymestrze (do epizodu ze szpitalem – wtedy przestałam jeździć komunikacją i korzystałam z pomocy taty-szofera) czułam, że muszę usiąść nawet na ten jeden przystanek. Sytuacji, w których kotś sam z siebie dojrzał brzuch (dobra, był mały i do tego ubierałam się raczej oversize’owo) oraz przypinkę „jestem w ciąży” i sam ustąpił miejsca mogę policzyć na palcach jednej ręki. W kolejkach w sklepach nie zdarzyło się to ani razu. Jednak absolutnie nie miałam oporów, aby sama prosić o miejsce siedzące w autobusie. Wybierałam zawsze konkretnego, młodego chłopaka/faceta i prosiłam. Ustępowali zawsze, czasem nawet przepraszali, że sami nie zauważyli. Nie stałam i nie sapałam, nie marudziłam, nie wieszałam psów na współpasażerach, tylko zwyczajnie, z uśmiechem prosiłam o pomoc. I apeluję, aby każdy w potrzebie robił to samo zamiast narzekać, bo „mi się należy, a społeczeństwo takie niewychowane”.

Znajomi: Tutaj wiadomo, więcej luzu, śmichy, chichy, żarty. Szczególnie, że w najbliższym towarzystwie jako pierwsi spodziewaliśmy się dziecka. Mam do siebie duży dystans, ale określenia, które czasem padają w rozmowach mogą być nieprzyjemne. Chociaż zwykle wszyscy zauważali, że bije ode mnie spokój i szczęście, tak potrafili też powiedzieć do mnie „orka” czy ze zdziwieniem zauważyć „o przytyłaś!”. A wiecie, hormony buzują i takie teksty mogą serio popsuć relacje. Ale co mnie najbardziej irytowało na końcówce? 10 osób dziennie potrafiło do mnie napisać/zadzwonić z pytaniem czy już urodziłam. Sama bardzo chciałam już skończyć tę ciążę, a znajomym obiecałam pochwalić się synem od razu (finalnie wszyscy dostali info i foto 1,5h po porodzie). Już się nawet z Miszą śmialiśmy, żeby zrobił stronkę www.czyKasiaurodziła.pl z płatnym dostępem, to może by mnie nikt nie męczył, a zarobilibyśmy na pieluchy dla Małego. Teraz podobnie ma się sprawa z odwiedzinami, chociaż może nie aż na taką skalę. Ja rozumiem ciekawość i troskę, ale ze względu na mój stan i otwarcie szpitala polowego w domu oraz niezbyt szałową jeszcze od bad word ość Ignasia, wstrzymujemy się jeszcze z przyjmowaniem gości. Także i tutaj mam apel do wszystkich, nie naciskajcie, nie komentujcie, na pewno się doczekacie 😉

Moje rady?

Nie czytaj Internetów! Fora, grupy dla przyszłych mam itp. to zbiór bzdur i niepotrzebne źródło stresu. Nie panikuj. Nie googluj każdej najdrobniejszej przypadłości, zaufaj lekarzowi, większość to fizjologia lub czysty przypadek. Jedyną sensowną wiedzę podaną w przystępny sposób i bez straszenia znajdziecie na pewnie doskonale Wam znanym blogu Mama Ginekolog. Jednocześnie nie bagatelizuj wszystkiego – niektóre rzeczy warto sprawdzić 2 razy niż potem żałować.

Nie słuchaj rad ciotek, babć, koleżanek i reszty świata. Twoja intuicja i wsparcie medyczne ze strony lekarza w zupełności wystarczą. Aktualne informacje różnią się od tych sprzed 30 lat i nie mają nic wspólnego z mitami i legendami ludowymi. Ile ja się nasłuchałam na przykład, że muszę oddać kota, bo przenosi choroby, jest niebezpieczny i zagryzie mi dziecko. No bardzo. Właśnie leży grzecznie pod kołyską.

Nie zmieniaj swojego stylu życia. Jeśli wszystko jest ok, to nadal możesz ćwiczyć, latać samolotem, wyjeżdżać za miasto!

Nie przesadzaj z ilością ciążowych ubrań i gadżetów. O swoich doświadczeniach na ten temat już post factum rozpiszę się następnym razem.

Poświęć ten czas sobie. Bądź egoistką, korzystaj z pomocy. Czasem warto wykorzystać swój odmienny stan, aby osiągnąć chwilę spokoju i relaksu. Nie rezygnuj z tego. Zwolnij! Ja w ciąży postanowiłam zacząć prowadzić życie w duchu slow, w zgodzie z naturą. Różnie mi to wychodziło, ale od teraz swoją batalię we wprowadzaniu zmian w życiu będę poruszać również tutaj. Chociaż powiem szczerze, że przy małym dziecku ogarnianie czegokolwiek to wyzwanie.

Nie szalej z wyprawką. Większość rzeczy dostaniesz od bliskich. Rodzinka ześle Ci spadek po swoich dzieciach, babcia oszaleje na punkcie wnuczęcia i kupi mu wszystko co potrzebne i nie, znajomi przy każdej wizycie przyniosą coś dla maluszka. A jak czegoś braknie to sklepy są teraz dobrze zaopatrzone i nie ma co robić zapasów. Powiem szczerze, że my dla Ignaca osobiście nie kupiliśmy prawie nic, a i tak toniemy w gratach, ciuszkach i zabawkach. Planuję napisać osobny post o wyprawce – co się przydaje, a co jest zbędnym wydatkiem.

Miej marzenia i myśl tylko pozytywnie – dobre myśli przyciągają dobre rzeczy. Mówi się, że „nieważne jaka płeć, ważne żeby było zdrowe”. No jasne, zdrowie jest najważniejsze, ale ja od początku „wiedziałam”, że będziemy mieć chłopca, nawet jeszcze przed ciążą. Jakoś sobie nie wyobrażałam bycia mamą dziewczynki w tym momencie. Tak samo wymarzyłam/wmówiłam sobie brak dolegliwości, ilość dodatkowych kilogramów, sposób porodu, a nawet masę urodzeniową małego. Tylko coś z terminem porodu mi nie wyszło. Ja po prostu nie dopuszczałam do siebie innych myśli. I to się dalej sprawdza!

Nie wybieraj do porodu najbardziej obleganego i chwalonego szpitala w mieście, nawet jeśli wszyscy wkoło go polecają. U mnie na 2 rodzące była 1 świetna położna, ale ostatnio rodząca jest najczęściej jedna (lub nie ma jej wcale) i ma na wyłączność położną i dochodzącego lekarza, bez żadnych dopłat i znajomości.

Podsumowanie

Pewnie gdybym pisała ten wpis na bieżąco miałby bardziej negatywny i marudny wydźwięk. Z perspektywy czasu mogę jednak z ręką na serduchu napisać, że ciąża może nie jest łatwa, ale jest piękna. Chociaż ani za nią, ani za samym brzuszkiem nie tęsknię, Poród za to ani łatwy ani piękny nie jest, ale musi się wydarzyć, aby na świecie pojawił się ktoś niesamowity. A jakie są Wasze doświadczenia w tych tematach? Wspominacie te chwile jako cudowne czy może wręcz przeciwnie? Jeśli macie jakieś pytania to chętnie odpowiem i podzielę się doświadczeniami.

Fotki z sesji to dzieło Olgi oczywiście 😉 Dziękujemy za cudną pamiątkę!